Runy

Pamiętam, że gdy byłem młodszy, często czytałem książki, które sprawiały, że w ogóle nie chciałem dorastać. Runy Joanne Harris nie jest jedną z takich książek.

Ale z kolei kiedy dorosłem, trafiałem na książki, które sprawiały, że chciałem znów mieć kilkanaście lat, mieszkać w jakiejś małej, zapomnianej przez świat mieścinie, lub wiosce i przeżyć swój szary żywot od początku. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej wierzyć w baśnie i legendy oraz w to,że rzeczywistość może być barwna. Runy Joanne Harris są taką właśnie książką.

okładka książki

Skłamałbym, gdybym powiedział, że wszelkie odczucia związane z niedzielną lekturą Run są jasne i określone. Piękno odczuwania książki polega na niedefiniowalności uczuć, które się pojawiają. W tym wypadku na początku pojawiła się dziecięca, szczera i niezabrudzona naiwność. Nie oznacza to, że jest to książka dla dzieci – Władca pierścieni również jest na swój sposób naiwny – od Run różni się stopniem skomplikowania... no dobrze.. PORZĄDNIE różni się stopniem skomplikowania.

Runy, wg opisu na ostatniej stronie, to książka przeznaczoną dla młodego czytelnika. Runy wg mnie to książka przyjemnie odmładzająca. Gdy ją czytałem przypomniały mi się dawne beztroskie czasy, gdy w zimowy weekend, po odrobieniu pracy domowej, oparty o poduszkę czytałem o tajemnicach świata i fantazyjnych wytworach cudzej wyobraźni. Za zamkniętymi drzwiami pokoju był zupełnie inny świat. Dziś znów drzwi się zamknęły, a ja na chwilę spotkałem Maddy Kowalównę, która sama nie do końca świadoma własnej mocy miała przeprowadzić mnie przez przygodę ratowania świata Chaosu przed nowym Porządkiem. Biegniemy w stronę wzgórza i Siedmiu Śpiących. Tropieni przez małego goblina, który, gdyby nie to, że nie chce, ale musi, zamiast nas ścigać, czerpał by przyjemność z życia w zupełnie inny sposób. Przechodząc przez krainę śmierci, do krainy snu budzimy bogów, którzy broniąc starej wiary giną i umierają zupełnie po ludzku. Łzy, krzyk, ból i zawiść zawiedzionych serc przeciwko dziesięciu tysiącom zniewolonych dusz mówiących jednym głosem. Thor, Odyn, Loki, Hel, Skadi, a nawet Gruba Lizzy – brzuchata, inteligentna i naznaczona runą świnka – wszyscy oni ponieśli liczne ofiary, jeszcze na długo przed finałową walką, w ktorej i tak nie mogli przeżyć...

... ale to nie prawda... prawda jest później, i tego nie zdradzę. Książka czyta się bardzo szybko, więc nie bójcie się jej i czytajcie.

Runy to ciekawy przykład mieszanki kulturowej i zapożyczeń z kilku różnych mitologii. Gdyby bardzo chcieć się upierać, może jest tu nawet walka z monoteizmem. Brak poprawności i mitologicznej konsekwencji absolutnie nie psuje przyjemności z lektury.
Zastanawia mnie tylko czemu, trochę na Harropotterowską modłę, “książki dla młodego czytelnika” tak często obfitują dziś w brutalność, ciemne moce i sekrety, zdrady i raczej zatarcie wartości i dotychczasowych białoczarnych schematów.

Prószyński i S-ka
ISBN: 978-83-7469-731-6