To były bardzo dziwne targi. Tak całkowicie z osobistego punktu widzenia – były przyjemne, ale dziwne. Chciałbym powiedzieć, że były niepowtarzalne, ale to nieprawda. I czegoś mi bardzo po tych targach brakuje...
Głównym kandydatem na zwycięzcę wśród rzeczy brakujących jest czas. I szczerze mówiąc niewiele mogłem na to poradzić. Zazwyczaj udawało mi się odwiedzić targi przez przynajmniej trzy dni. Bywało, że byłem tam przez całe cztery dni. Jednak rosnąca w siłę osobista Redakcja ma swoje prawa i tym razem były to tylko dwa dni. Na początek (i na szybko) w czwartek. Pojechaliśmy całą redakcją. W sobotę okazało się, że reszta składu ma jednak swoje zajęcia. Inna sprawa, że oba Redackyjne Chochliki są dość niewielkich rozmiarów (odwrotnie proporcjonalnie do intensywności rozrabiania), więc zabieranie ich ze sobą w sobotę nie było najlepszym pomysłem. Ale byli w czwartek i – jak już tu i ówdzie zdążyłem się pochwalić – zatrzymało ich stoisko z piaskiem kinetycznym. I to też było dziwne – ale na swój sposób potrzebne. Takie stoiska okołotargowe z zupełnienieksiążkową zawartością...
Same targi w tym roku jednak mnie nie zaskoczyły. Wybrałem się na nie przede wszystkim by spotkać się z kilkoma osobami, które – korzystając z tej okazji – również się tam pojawiły. Chciałem również podziękować wszystkim przemiłym pracownikom wydawnictw, z którymi współpracuję. I na tym ostatnim głównie spędziłem czwartek. W sobotę postanowiłem zrobić drugą rundę oraz dokonać niezbędnych zakupów na prezenty w Redakcji (dzień Dziecka się zbliża i Naczelny powinien pokazać trochę więcej serca). To z kolei prowadzi do wniosku o następnym kandydacie na zwycięzcę wśród rzeczy brakujących – kasa. Ale to jeszcze nie powód, żeby o tym pisać, prawda?
W Polsce wydaje się dziesiątki tysięcy tytułów rocznie. W tym roku miałem wyjątkowe uczucie, że autorzy tych wszystkich książek pojawili się na targach właśnie w sobotę. To dobry znak dla czytelników, że wydawnictwa starają się rozszerzać tego typu promocję. Szkoda tylko, że to wszystko w pewnym momencie zaczyna przypominać okres przedświąteczny w supermarkecie z pisarzami i książkami. Przejście pomiędzy stanowiskami często stanowiło porządne wyzwanie. Między innymi dlatego w tym roku postanowiłem nie polować na autografy. Ograniczyłem się tylko do jednego. Na stanowisku Sonia Draga swoje książki podpisywał Felix J. Palma. Z trzech książek z jego wiktoriańskiego cyklu czytam właśnie pierwszą i przyznam szczerze, że na razie ciężko się do niej przekonuję. Tłumaczka autora zachęciła mnie jednak, bym dał tej serii kredyt zaufania na 100 stron – później powinienem nie móc się oderwać. Historia zna już takie przypadki (Sienkiewicz na przykład), więc na zachętę i po kilku zamienionych z autorem zdaniach, otrzymałem to, co możecie zobaczyć na zdjęciu.
Mam jeszcze 35 stron tego kredytu do spłacenia i jeśli tłumaczka miała rację, to być może opowiem Wam o wszystkich trzech częściach.
Zastrzyk motywacji z samych targów był stosunkowo niewielki. Nawet podczas rozmów z wydawcami odnosiłem wrażenie, że jakoś w tym roku wszyscy są zmęczeni. Jakkolwiek muszę zaznaczyć, że przynajmniej kilku z moich rozmówców przejawiało optymizm z powodu ilości nowych tytułów i to była naprawdę miła wiadomość.
Nie dopisała również pogoda. Dopisały za to tłumy. Mam jednak nadzieję, że to był tylko przejściowy spadek formy – prawdopodobnie mojej – i targi w 2016 będę wspominał dużo bardziej optymistycznie.
Wsparcie tej nadziei upatruję sobie w pewnym człowieku, którego widuję co roku. Nie znam go i nigdy z nim nie rozmawiałem, ale na każdych targach widzę go jak stoi przy swoim stoisku z magnetycznymi zakładkami. Najwyraźniej mu się to opłaca, albo bardzo to lubi. Tak czy inaczej, mam wrażenie, że za rok on znów będzie tam stał i nadzieję, że wszyscy wspomnimy znów się tam spotkamy.
A skoro już mowa o spotkaniach... Najprzyjemniejsza część targów i o wiele większy zastrzyk eocji i entuzjazmu to spotkania nieco mniej służbowe.
I tu – niestety – pojawia się trzeci kandydat na pierwszego psuja tych targów – pamięć i roztargnienie. Silna grupa czytelników i pisarzy spotkała się w sobotę w kafejce przy ulicy Francuskiej... i nie chciałbym pominąć nikogo, kto tam był, a go nie zapamiętałem, więc podziękuję wszystkim, z którymi mi się udało zobaczyć i mam nadzieję, że następnym razem będzie nas więcej.