Kameleon - Rafał Kosik

Zarówno treść tej książki, jak i moje, związane z nią odczucia zmieniały się wielokrotnie. Nawet po przeczytaniu całości nie jestem do końca pewien przesłania tej historii. Przemian tych nie nazwałbym jednak kameleonimi – raczej już kalejdoskopowymi – bo w żadnym momencie nie zmierzały w kierunku utożsamienia się z opowieścią, lecz wręcz przeciwnie. Za wszelką cenę starałem się stawić jej czoła własnymi wnioskami.

okładka książki

Na początek muszę zaznaczyć, że podszedłem do książki dość sceptycznie. Przede wszystkim minęła już bardzo długa chwila od czasu, gdy czytałem dobry „kawałek” literatury S-F – i nawet wtedy była to parodia. A po drugie, za Kameleona zabrałem się bezpośrednio po lekturze IV tomu przygodowego serialu autorstwa właśnie Kosika – miałem więc podstawy do przypuszczeń, iż również tu zaangażowana być mogła duża doza niezbędnej naiwności. Może nawet zbyt duża.
Dość szybko okazało się jednak, że Kameleon porusza tematykę terraformingu, która dawno temu zawracała moją dziecięcą główkę dość intensywnie. Postanowiłem więc dać książce trochę większy kredyt zaufania.

Wizje kolonizacji dalekich planet i adaptacji ich na potrzeby człowieka są liczne zarówno w literaturze jak i w filmie. Nieodparta chęć ludzka do panowania nad wszechświatem prawie nigdy też nie prowadziła do niczego dobrego. Tak zwany rozwój często kończył... przepraszam... zaczynał się końcem ekosystemów, populacji czy również słabszych społeczności. Człowiek zawsze znalazł sposób, by w kosmicznej obczyźnie stworzyć sobie raj na podobieństwo ziemskiego globu. Ale co zrobić, gdy misja badawcza natrafi na planetę, która sama terraformuje się, nie czekając na jakiekolwiek posunięcia z ludzkiej strony? Postęp jest szybszy niż człowiek mógłby to sobie kiedykolwiek wyobrazić, ale jest jeden szkopuł – brak kompatybilności z Ziemianami. Przedstawiciele obu społeczności nie różnią się niczym w budowie biologicznej ani w zachowaniach społecznych, a jednak kontakt obu grup zawsze kończy się śmiercią jednej z nich.

Kosik dużą część swojej historii poświęca krótkiemu okresowi gwałtownego rozwoju nauki i przemysłu. Oczywiście katalizatorem, jak to zazwyczaj w takich wypadkach bywa, jest wojna pomiędzy dwoma nacjami, które od wieków wyszarpują sobie na przemian ten sam kawałek mapy. Czasem jednak gwałtowność tego rozwoju jest srodze przesadzona. Nowe wynalazki pojawiają się praktycznie z dnia na dzień – co jeszcze da się zaakceptować, lecz na etapie prototypów – ale już masowe ich wprowadzenie do produkcji i użycia pozostawia powagę obserwacji tego konfliktu pod wielkim znakiem zapytania. Dodam, iż użycie magii sensu stricte w tej społeczności nie istnieje. Skąd więc aż taka nadprodukcja?
Na tle konfliktu trwającego na powierzchni planety akcja ratunkowa statku kosmicznego potraktowana jest oczywiście niemal epizodycznie. Nic bardziej mylącego – jest ona oczywiście bardzo istotna dla dalszych losów planety.
Mimo tych wszystkich, jak by nie było, opatrzonych okoliczności, obserwacje na temat ludzkich i społecznych zachowań w czasie wojny czy rewolucji wydają się może nie odkrywcze, ale na pewno zaskakujące. Władza korumpuje, a rewolucje służą tylko temu, by ktoś inny dał się skorumpować, by czerpać doczesne korzyści. Lecz to nie jest przesłaniem tej książki.
Po przeczytaniu całości i zamknięciu okładki doszedłem do wniosku, że nie jest nim również nadzieja na odnalezienie życia na innych planetach. Odpowiedź na pytanie, dlaczego doszedłem do takiego właśnie wniosku, pozwolę jednak odnaleźć Wam samodzielnie. Książkę mogę bowiem polecić mimo tych wszystkich moich rozterek i niepewności.
Nie mogę jednak z czystym sumieniem zamknąć tej recenzji, nie skarciwszy wydawcy za redakcję i korektę. Zdarzają się błędy i to widoczne. Szczególnie w wypadku jednego wyrazu, którego podwójna pisownia może sugerować różne jego znaczenia. Kontekst jednakże sugeruje wzmożenie prac nad ortografią.

Kamil Świątkowski

Powergraph
ISBN: 978-83-61187-05-9