Mgnienie Ekranu – Terry Pratchett

Kiedy kilka lat temu napisałem pierwszą przykominkową recenzję miałem już zaszczepionego Pratchettowego bakcyla. Niestety głośno już było wtedy o chorobie pisarza i wszystkich zaczęła prześladować myśl o tym, ile książek tego autora uda się jeszcze przeczytać. Zgodnie z zapowiedziami wydawców: każda miała być ostatnią.
Chyba nikt nie będzie miał mi za złe, jeśli w tym miejscu zacytuję Johna Cleese'a z przemowy na pogrzebie Grahama Chapmana: BZDURA!

okładka książki

Od pierwszej recenzji tekst „to już chyba ostatnia książka” słyszałem przynajmniej pięć razy i coś mi mówi, że tekst się w końcu przeje, bo tylko psuje czytelniczą ucztę. A Mgnienie ekranu to...
...z jednej strony to „bajaderka” – taki przegląd twórczości. Po odrobinie z różnych dań, z różnych okresów twórczości – do czytania ciągiem, lub na wyrywki.
...z drugiej – pamiętnik-portfolio. Gdyby Pratchett chciał rozpocząć karierę pisarską na nowo, to tą książką najobszerniej mógłby zaprezentować swoje możliwości. Inna sprawa, że każde opowiadanie poprzedzone jest refleksją autora na temat jakości i okoliczności powstania konkretnych utworów. Refleksje są często krytyczne i może nawet troszeczkę nieskromne, ale nie oszukujmy się – Terry Pratchett ma do tego prawo.
...a ze strony trzeciej – to deser. Świat Dysku poznałem już tak dawno, że kiedy próbuję sobie przypomnieć konkretną datę, przechodzę na chronologię Ankh-Morpork. Względnie przyznaję sam przed sobą, że było to w czasach, gdy Marchewa dopiero stawiał pierwsze kroki w Straży. Co tu dużo ukrywać – każda z książek z tej serii wciągała mnie tak mocno, że cała lektura mijała w mgnieniu oka. A potem – chciało się jeszcze. Jako wielbiciel przede wszystkim Świata Dysku stwierdzam, że najsmaczniejsza część Mgnienia ekranu zaczyna się od 191 strony i opowiadania zatytułowanego „Trollowy most”. Miałem to szczęście, że kilka z tych opowiadań przeczytałem dwa razy w życiu – za pierwszym razem, gdy dopiero zaczynałem przygodę z tą serią – za drugim – gdy ze Światem Dysku byłem już „na bieżąco". Jeśli miałbym znaleźć odpowiednie porównanie to czytanie ich po raz drugi smakowało jak pierwszy schabowy po piętnastu latach wegetarianizmu.

Jedną z przyjemnych cech antologii i zbiorów jest to, że nie ma żadnego wymogu, by czytać całość po kolei. Jest oczywiście chronologia, ale można ją delikatnie zignorować. Jeśli więc, tak jak ja, zaczniecie lekturę od ostatniego działu, nie zapomnijcie potem sięgnąć do wcześniejszych opowiadań. Moglibyście przegapić wyjaśnienie, dlaczego komputer piszczy, gdy zabierze mu się misia; nie dowiecie się, jak przechytrzyć diabła, czy stracicie szansę przeczytania poezji Terrego Pratchetta.

Kamil Świątkowski

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
ISBN: 978-83-7839-495-2

Uwaga petitem:z wszelkim prawdopodobieństwem powyższa recenzja ukazała się w dniu 65 urodzin Terrego Pratchetta. Zdjęcie poniżej zostało dostarczone przez wydawcę i chciałbym na postawione na nim pytanie odpowiedzieć: Wszystkiego najlepszego Sir Terry Pratchett. Mam nadzieję, że jeśli ktoś kiedyś przeczyta Ci tę recenzję, to przypadnie Ci ona do gustu. Dziękuję – za tę i za wszystkie inne książki.

okładka książki