z pamiętnika znalezionego pod wersalką III

Zawsze to samo gdy wracam z pracy nocnej. Osiedle o 4 rano spowite mgłą po wczorajszym deszczu może stanowić tło do niejednego filmu o seryjnych mordercach. Przez mgłę przebijają się światła w trzech, czy czterech mieszkaniach. Zawieszona w powietrzu wilgoć jest mroźna jak samotne walentynki i szczypie w policzki jak nielubiana Ciotka. Choć do domu już tak blisko, to brak motywacji by przyspieszyć kroku. Jest jeszcze ciemno, ale na pewno jak tylko sie położę mglisty krajobraz wypełni plama słońca świecąca mi prosto w okno i nie pozwoli mi się nacieszyć snem. Co dzień jest to samo - promienne żądło prosto w śpiące obrazy i zawsze wtedy, gdy razem z Zielonooką mieliśmy właśnie...

skąd ja to znam? Z resztą - mogę się tylko domyślać, co chciał powiedzieć, bo "losowa" przerwa w tekście znów ukryła prawdziwe myśli autora tych słów. Może kiedyś uda mi się go spotkać,... zapytać,... dowiedzieć coś więcej...

..wa mać. No po prostu zawsze i za każdym razem jest tak samo. Może to właśnie dlatego o czwartej nad ranem nie spieszy mi się do domu by spać.
Poza tym, po wizycie w krainie zombie, nawet na powroty przechodzi ochota. O tej porze życie tętni, ale czymś zupełnie przeciwnym do miejskiego życia w dzień. Wracałem z dworca. Jak zawsze o tej porze musiałem przebijać się przez tłum bez celu przenoszący ruchy Browna w praktykę zachowań masowych. Powieki pozbawione kofeiny ledwie pozwalają nic nie widzącym gałkom ocznym uchwycić szczątki światła dworcowych jarzeniówek. Marynarz chwiejnym krokiem - efektem choroby lądowej - podążał za wyciągniętym w lewym ręku małym workiem, którego kolor w zgodzie z regulaminem miał kolor munduru. Worek najwyraźniej był na tyle przytomny, że mógł prowadzić. Ale nie znał topografii, bo obaj mijali mnie cztery, czy pięc razy chodząc od ruchomych schodów do rozkładu jazdy.
Jakiś młody człowiek w denimowej kurtce usiłował zjeść trzy zapiekanki na raz i nie pobrudzić się przy tym ketchupem. Babcia w sklepie z kawowym ekspresem maczała kajzerkę w styropianowym kubku. Rozgrzewa się. Dwóch biznesmenów z laptopami na ramieniu kupuje gotowe bułki w sklepiku obok. Po chwili chowają bułki do toreb na laptopy - widać jest miejsce koło zasilaczy. Jakiś młody człowiek w denimowej kurtce usiłował zjeść dwie zapiekanki na raz, a na lewym rękawie widoczna była ketchupowa smuga.

jak na kogoś, kto o czwartej rano wraca do domu poświęca dużo czasu na obserwacje dworcowych zombie. Ciekawe czym się zajmuje

Noc odbijała mi się czkawką. Tani pączek na poniedziałkowym oleju i wcale nie tania kawa za 4 złote w kubku wielkości naparstka. I praca. Zgaga. Podpisane dokumenty pieką w przełyku, pieczątki bolą siniakami, a strącone dusze straszą snując się wokół kostek. Może dlatego tak ciężko się wraca.
Winda znów nie działała. Schody na samą górę. Ale dziś nawet trochę dalej. Zdziwiłem się, że nikt nie słyszał jak wyszedłem na dach. To dobre i niebezpieczne miejsce na myślenie. A miałem o czym myśleć. Zadanie, które dostałem, dało się wykonać w 30 minut i mógł to zrobić byle praktykant.
Więc dlaczego ja? Ostatnio dostaję same mechaniki i nic z kombinowanych.
Posiedziałem tam 30 minut, po czym wstałem poszukać świtu na horyzoncie. Gdy wstawałem noga poślizgnęła mi się na blasze, którą pokryty był dach. Było blisko... po chwili stwierdziłem, jednak, że dziś świt nie oderwie mnie za nic ze snu. Wróciłem do domu - w ubraniu poszedłem do sypialni i zasłoniłem okno tak szczelnie, jak się dało. Pięć minut później, po błyskawicznym prysznicu, przyłożyłem głowę do poduszki. Wkrótce znów zatonąłem w zielonej nadziei...

<-co było przedtem * co było potem->